piątek, 28 października 2016

Moje skarby...pomadki cz2

Dobra lecimy z drugą częścią o pomadkach... Tym razem będzie o tych płynnych. W skrócie moge powiedzieć tyle, że albo się je kocha albo nienawidzi. Mi np. nie robi problemu ich idealne nałożenie, ale znam kilka dziewczyn co z ustami walczą dobre kilkanaście minut.
Moje płynne pomadki to 100 % maty.


No to start
Pierwsze 3 na zdjęciu od góry to pomadki od Lovely z serii EXTRA LASTING(czyli wszystkie jakie są dostępne :P ) Pierwsza ma naturalny kolor, delikatnie różowy, idealna na co dzień. Druga to już bardziej wyrazisty róż, też dobra na co dzień jak i na wyjście. Ostatnia to klasyczna, matowa czerwień. Tak jak dwie pierwsze często goszczą na moich ustach, nie robiąc im krzywdy tak niestety ta czerwona niestety... nie pokochałyśmy się. Strasznie wysusza mi usta, co przy jesiennej pogodzie nie sprzyja, a szkoda bo idealnie by się teraz nadawała. Pomadki mają fajny, cytrusowy zapach. Super je się nakłada, w sumie jednym pociągnięciem aplikatora mamy ładne krycie. Utrzymuja się nieźle bo 5 h, jak za ich cenę (ok.8 zł w Rossmannie). Szkoda, że ta czerwona jest jaka jest...Poczeka do lata :)
Kolejna, 4 na zdjęciu to Matte Me od Sleek MakeUp w kolorze Fandango Purple nr 431. Jej kolor opisuje na taki biskupi/papieski(coś tam nosza w takim kolorze, te szaliczki bodaj), jest on super trwałym kolorem. Idealny mat, ale niestety też mocno wyszująca. Utrzymuję się długo do 7 h i nie ma zapachu. Ma fajną konsystencję, taki gęsty błyszczyk. Na początku bałam się, że będzie cieżko z nakladaniem ale jednak „idzie jak po maśle”.
5 w kolejce to słynna i kazdemu pewnie znana LONGSTAY od Golden Rose o numerze 10. Z tą pomadką wiąże się niezła historia. Jak tylko pojawiły się na rynku, zakochałam się w niej i wyciągnełam mojego lubego do najbliższego stoiska GR żebym mogła ją nabyć...I jakież było moje rozczarowanie, normalnie myślałam że się popłaczę (niby faktycznie oczy zaszły mi łzami)...ten zapach...Miodowo-mleczny... Lubię miód, lubię mleko, ale ich zapach po prostu mnie zabił,przypomniał mi zupę mleczną z czasów przedszkolnych, którą kucharka w nas wlewała na siłe-blleeeehhhh. A pokochałam ten kolor (właśnie tego dnia nabyłam tą z KIKO w sztyfcie) Długo szukałam jej odpowiednika, ale nigdzie nie mogłam znaleźć. Po dwóch miesiącach, intensywnego poszukiwania straciłam nadzieję i poszłam ją kupić. Stwierdziłam, że albo puszczę pawia i poszukam jej innej właścicielki, albo będę chodziła na wdechu i nic nie będę mówić. Nałożyłam i...praktycznie nie wychodzi z mojej torebki. W ogóle tego zapachu nie czuć, wyparowuje praktycznie w chwili nałożenia. Daje idealny mat, ma super konystencję nie za rzadką, nie za gestą. Utrzymuje się ładnie do 6 h. Teraz planuje zakupić jakąś czerwień z tej serii.
6 na zdjęciu znalazła się pomadka od NYX'a z serii Lingerie o kolorze embellishment (2), też ostatnio o nich głośno się zrobiło. Jest mega trwała,8 h spokojnie wytrzymuje. Jest teoretycznie bezzapachowa, aczkolwiek dla mnie wszystkie NYX'y mają zapach płynu do dezynfekcji...mi to nie przeszkadza. Jest to super matowa pomadka, nie wysuszająca, nie podkreśla żadnych suchych skórek, ładnie się wtapia i nie odbija. No dla mnie jest rewelka zaraz po GR LONGSTAY'u. Ma taką jakby kremową konsystencję i wystarczy jej niewiele żeby ładnie pokryła usta.
I zowu na końcu znalazł się odważny kolor :) Również od NYX'a Soft Matte Lip Cream w kolorze Transylvania (21). Jak sama nazwa wskazuje, jest to kremowa pomadka o delikatnym macie. Muszę dobrze rozpracować jej nakładnie, bo trochę z tym ciężko mi idzie, ale to może też przez kolor. No właśnie kolor... Ni to mega ciemna śliwka, ni to mega ciemna czerwień, trochę tam brązu. Naprawdę super kolor, dla odważnych. Nazwa Transylvania idealnie go oddaje, w sam raz dla Pani Drakulowej ;) Nie jest to typowy tępy mat, nie wysusza ust dzięki właśnie tej kremowej konsystencji. Niestety trochę się zjada i nie ma takiej trwałości jak jej poprzedniczka, bo tylko do 4h. Ale nadrabia kolorem :) Ogólnie ta seria ma również szeroką gamę kolorystyczną.

To na chwilę obecną tyle na tema mojej kolekcji, jak się powiększy znów o kilka okazów to napiszę posta z recenzją, a na to nie będzie pewnie trzeba długo czekać :D 

środa, 26 października 2016

Moje skarby...pomadki cz1

Tak, post o pomadkach rozbijam na dwie cześci bo.... trochę ich mam ^.^
Właśnie ostatnio moja druga połówka mi powiedziała, że chciałby abyśmy kiedyś poszli do galerii i żebym wróciła do domu bez kosmetyku, a tym bardziej bez pomadki :D
No fakt, trochę ich mam ale od przybytku głowa nie boli. Muszę być gotowa na każdą okazję, bo niewiadomo co nas czeka :P
Więc oto przedstawiam Wam moje zestawienie.
Głównie są to pomadki matowe, jakoś błysk na ustach do mnie nie przemawia. Są te klasyczne w sztyfcie i ostatnio bardzo modne, płynne. Osobiście zdecydowanie lepiej maluje mi się tymi płynnymi.
Kolory to zdecydowanie czerwienie i róże i tego pochodne. No mam trzy, jak ja na nie mówię, trupie(nudziaki) i kocham je po prostu. Są rewelacyjnie obłędne.
No dobra, to lecimy po kolei

Pierwsza od góry na zdjeciu, to pomadka w kredce firmy Bell HYPOAllergenic z serii Intense Colour. Niestety niewiem jaki ma numer, bo w sumie nie ma go na niej napisanego... Kolor ma takiej intensywne, dojrzałej czerwonej maliny. Nie jest ona może w 100 % matowa, ma aksamitnie kremowe wykończenie. Nie skleja ust a to dla mnie ważne. Jej trwałość określam jako średnią, bo dopóki się nie je i nie pije to ładnie się trzyma do 3h. Jest bezzapachowa.
Druga na zdjęciu to moja ukochana, najlepsza i w ogóle ach i och, i chcę dokupić jeszcze kilka kolorów,pomadka od KIKO MILANO z serii UNLIMITED STYLO o numerze 13. W opakowaniu nie wygląda matowo ani trochę, ale po nałożeniu ładnie stapia się z naszymi ustami i daje piękny mat. Ma delikatny budyniowy zapach, ale po nałożeniu jest on niewyczówalny. Ma fajną satynowo-kremową konsystencję, nie wysusza ust i utrzymuje się do 8 h, jedząc to do 6. Kupując ja miałam mieszane uczucia,ale po pierwszym nałożeniu pokochałyśmy się bardzo.
Kolejną jest pomadla też firmy Bell z tej klasycznej kolekcji w czerwonym opakowaniu o numerze 10. Ma kolor bardzo naturalny, delikatnie różówo-koralowy. Przez to idealnie nadaje się na co dzień. Jej delikatna konsystencja, fajnie nawilża i chroni usta przed wiatrem i zimnem. Często używam jej właśnie w chłodne dni jako ochronnej, ale delikatnie podkreślającej usta. Zapach ma charakterystycny dla tej firmy, zawsze go lubiłam nawet za dzieciaka moja babcia i mama używały tych pomadek, to lubiłam je wąchać ;)
Teraz czas na szałowy i odważny kolor 28 Velvet Matte od Golden Rose. Jest to 200 % matowa pomadka w kolorze śliwkowo sinym. Ogólnie ta seria Velvet Matte ma szeroką gamę kolorystyczną i każdy coś tam dla siebie znajdzie. Wiadomo nie jest to kolor na co dzień, ale patrząc na modę... fiolet jest w modzie, tym bardziej na ustach ^^ Niestety mimo jej wspaniaego koloru, super matu jakoś nie mogę znaleźć złotego środka na ładne nałożenie tej szminki. Jest dla mnie jakaś taka tępa. Kryję ładnie, troszkę wysusza usta ale nie ma jakieś wielkiej tragedii. Ma delikatny zapach.
I ostatnia w dzisiejszym zestawieniu klasyczna czerwień, również od Golden Rose o numerze 146 z serii 2000 LIPSTICK. Ta pomadka nie jest matowa, jest kremowa i mocno nawilżająca. Również idealna na teraźniejszą pogodę. Jednak po zastygnięciu na ustach daje efekt półmatu. Ma obłędny zapach, taki jak ja to mówię pomadkowy. Lubię ją sobię czasami wąchnąć ;) Jej trwałość jest super, do 7 h bez najmniejszego naruszenia. Nakłada się ją dużo łatwiej niż jej poprzedniczkę, ale to pewnie przez tą mocno kremowa konsystencję. Po prostu sama sunie po ustach....

Podsumowując czy polecam te pomadki? Tak! Jak najbardziej, jednak prz GR Velvet Matte trzeba uważać czy lubi się taki 200% mat.

W następnym poście opiszę Wam drugą połowę mojego skarbu, czyli te płynne :)


poniedziałek, 24 października 2016

Bransoletki z naturalnych kamieni i sznur szydełkowo koralikowy

Kontynuując poprzedniego posta o biżuterii handamde, dziś chcę Wam przybliżyć trochę moje dwie ulubione metody plecenia bransoletek.
Pierwszą z nich będą bransoletki na gumkożyłce z kamieni naturalnych.
Żadna filozofia zrobić sobie samemu taka. Idziemy do sklepu w którym dostaniemy kamienie jakie nam się podobaja i w sumie całą resztę też. U mnie jest to sklep Royal-Stone, wybieramy co chcemy,a jest w czym wybierać. Do tego bierzemy gumkożyłkę, jakieś przywieszki, kółeczka, przekładki, no co nam się podoba. Wracamy do domu, pozbywamy się kota z biurka i siadamy i działamy. I tak szczerze mówiąc w ciągu 20 minut mamy gotową biżuterię którą możemy od razu założyć.
Przedstawię Wam kilka swoich:
Czarne fasetowane kulki onyksu i przywieszka z czaszką ptaka 

Koral w kształcie owalnym z srebrnymi elementami próby 925


Niebieski howlit 


Onyks i hematyt przekładany elementami w kolorze starego srebra. 


Naprawdę wystarczy odrobina wyobraźni i można stworzyć niezłe cudeńka, dla siebie albo dla najbliższych. Na pewno w takiego prezzentu ucieszą się bardziej, bo będzie to coś wyjątkowego.
Z sznurem szydełkowo koralikowym jest już troszkę trudniej. Trzeba mieć więcej cierpliwości, bo koraliki są drobniutkie i trzeba wiedzieć jak używać szydełka. Na szczęście w necie jest tona filmików na ten temat, więc każdy znajdzie coś dla siebie.
Są jeszcze programy ułatwiające tworzenie wzorów, ale ja osobiście nie potrafię z nich korzystać i zawsze lece metodą prób i błędów. Takie bransoleki mogą mieć najróżniejsze grubości i wzory. Do wykonania takiej bransoletki prócz koralików i szydełka będziecie potrzebowali nitki, najlepiej do jeansu bo jest najmacniejsza, i końcówek do wklejania. Ale tu polecam Wam najpierw zrobić gotowy sznur i potem szukac końcówki, bo zależnie od ilosci koralików w rzędzie, czyli tzw grubości wężyka będziecie musieli dopasować końcówkę.
Przedstawię Wam kilka swoich prac
Tu akurat srebrne koraliki, końcówki i przywieszka z srebra (próba 925)


Tu maluteńkie koraliki w kolorach złota i brązów, zakończenie i zamknięcie w kolorze starego złota.


I długaśny wąż w kwiatki, to akurat jest naszyjnik.


Tak więc jak widzicie opcji jest masa :)
Zachęcam Was do spróbowania swoich sił w takim tworzeniu biżuterii, i obdarowaniem np. mamy taką prostą bransoletką, zobaczycie jaka będzie z Was dumna, że ma taką zdolna pociechę :) i tu nie ważne ile macie lat ;)

Będę się starać systematycznie wrzucać Wam jakieś posty o biżuterii i nie tylko, bo to nie wszystko co mam dla Was w zanadrzu z tematyki handmade :)

Zdjęcia pochodzą z mojego własne fp na facebooku
 https://www.facebook.com/sz.sz.handmade/

niedziela, 23 października 2016

Moja druga miłość...biżu handmade


Dziś będzie troszeczkę inaczej... 
W końcu blog nie tylko kosmetyczny, więc przedstawię mam moje drugie zainteresowanie, które szcerze przyznam ostatnio troszkę zaniedbałam. Mianowicie biżuteria handmadowa.
Z wszelakich koralików, przywieszek i żyłek można zrobić niezłe cuda.

Zazwyczaj jest tak, że jakaś bransoletka mi się podoba, ale np. przywieszkę ma złotą, a ja złta nie lubię, zamiast srebrnej. Czy np. ma fajny wzór ale już nie te kolory...
Tak więc co skomplikowanego jest w zrobieniu sobie samemu takiej bransoletki jak nam się podoba?
W sumie to nic, potrzeba odrobina cierpliwości(no dobra może trochę więcej niż odrobina, bo czasami to krew może człowieka zalać przy nawlekaniiu koralików), zwinne palce i czas.
Dużo osób zadaje mi pytanie skąd u mnie więło się to zainteresowanie takim „dłubaniem” ?


To było dobre 14-15 lat temu na jakims jarmarku na starówce siedział starszy pan, z kocem pełnym małych koralików i żyłek wędkarskich. Dookoła niego siedziała cała masa dziewczynek, które uważnie go słuchały i robiły dokładnie to co powiedział. Jak się później okazało ów pan udziela lekcji z plecenia kwiatkowych bransoletek, i każdą taką zrobioną bransoletkę można było sobie zabrać. W dodatku całkowicie za darmo. Tak więc długo się nie zastanawiając usiadłam razem z nimi i robiłam. Pamiętam jak dziś była ona z drobnych, metalicznych koralików które mieniły sę w kolorach benzyny z różowym środkiem. Tak wiem, że kolorystyka trochę dająca do myślenia, ale byłam wtedy dzieckiem i jakoś nie przywiązywałam do tego uwagi.
Na następny dzień namówiłam babcię, żeby kupiła mi koraliki i żyłkę wędkarską (bo mama nie chciała mi kupić, bo mówiła że wszędzie będą w domu koraliki i będzie musiała je sprzątać. Mama jest straszną pedantką) i dostałam. Siedziałam dobre 4 dni i się męczyłam ale zrobiłam w końcu. Były chwile, w których miałam ochotę walnąć to w kąt, bo coś nie wychodziło. Ale nie poddałam się wspierana głównie przez babcię i skończyłam. Wiem, że potem przez kilka lat jakoś nie wracałam do tego, bo ważniejsze(tak mi się wtedy wydawało) były imprezy z znajomymi, wypady nad rzekę i inne tego typu.
Jakieś 6 lat temu wyciągnełam, szkatułkę pełną koralików i zaczęłam ją porządkować. Rzeczy które już się nie nadawały do niczego wyrzuciłam i zrobiłam listę rzeczy, które wypadało by dokupić. I tak drobnymi kroczkami zaczęłam zbierać. Koraliki toho, koraliki z kamieni naturalnych, szklane koraliki, przywieszki, łańcuszki, no wszystko z czego da się zrobić jakieś świecidełko...
Chyba jednak najbardziej lubie robić bransoletki, głównie te z kamieni naturalnych jak i te z sznura szydełkowo koralikowego.
Ale o tym w nastpnych postach... Jak jesteście ciekawi to obserwujcie :)



Zdjęcia pochodzą z mojego własnego fanpage'a

piątek, 21 października 2016

Bez tego z domu ani rusz, czyli puder transparentny.

Kosmetyk bez którego mój makijaż z domu nie wyjdę, to puder...ale tylko transparentny.
Mam trzy różne, nie kupuję na razie więcej bo te co mam, są dość wydajne i spełniają swaoja rolę rewelacyjnie. A taki kosmetyk tez nie może leżeć w nieskończoność bo ma swoją datę ważności.

Tak więc pierwszy o którym Was opowiem jest puder bambusowy od Paese.
Jest bardzo drobny i miałki, taki jak mąka kartoflana. Przez co na twazy robi wrażenie aksamitu. Puder wzbogacony został luksusowym jedwabiem w proszku, który ma właściwości nawilżające oraz nadaje cerze delikatny blask, zmiękczając rysy skóry oraz zmniejszając widoczność zmarszczek. Ładnie matuje buzie, i użyty z Revlonem i bazą z smashboxa trzyma pięknie do 7-8h. Do tego ma delikatny, właśnie idealnie pudrowy zapach – ja go kocham a mojej siostrze np. przeszkadza ten zapach. Ma świetne duże opakowanie ( 8 g ) z fajnym patentem na przekręcanie jakby denka, przez co można sobie wysypago ile się chcę, a nie jak w innych wysypuje się ciągle jak się odklei naklejkę. Nakładam go i pedzlem i puszkiem i zawsze efekt jest bombowy.
Jedyne na co trzeba uważać to, jego nadmierna pylność (?) niewiem jak to określić. Poprostu przez to, że jest taki miałki bardzo unosi się w powietrzu, i można się nim zaciągnąć przypadkiem i atak psikania gwarantowany ;)
Jak dla mnie jest super i zawsze mam go w kosmetyczce przy sobie. Używam go prsktycznie codziennie, mam od jakiegoś pół roku i nie zużyłam nawet 1/3 opakowania :D
Jego cena to 45 zł, myślę że całkiem spoko jak na wielkość i jakość.


Moim drugim pudrem transaprentnym jest Translucent Loose Powder od KOBO. Tak w sumie to jest mój pierwszy transparentny puder jaki nabyłam. I zakochałam się w jego zapachu od razu.
Puder matuję trochę słabiej niż bambusowy z Paese, ale i tak te 4-5 h daje radę.
Jest trochę bardziej jak mąka w konsystencji, i ma delikatnie żółty kolor, ale na twarzy na początku jest mega biały i po chwili się stapia ładnie.
Opakowanie jest mniejsze, wielkościowo, ale pojemnościowo taki sam tez 8 g. Niestety w nim właśnie jest ten patent z naklejką na dziurkach. Ja mam tylko połowe odklejoną a i tak często wysypuje mi się za dużo. Dlatego staram się go nie nosić przy sobie, bo boję się że się wysypię w kosmetyczce i wszystko będzie białe.

Kosztuje ok 24 zł, ja go kupiłam w Naturze.

Na koniec zostawiłam Sexy Mame od The Balm. Kto wie, ten wie że ta firma robi zajebiste opakowania do swoich kosmetyków i chyba głównie to zachęciło mnie do kupienia tego pudru. Jest on w postaci kamiennej, nie sypkiej jak poprzednie. Opakowanie jest idealne do torebki, malutkie, zgrabniutkie i lusterkiem. Dość sztywna tekturka z magnesikami zapewnia bezpieczeństwo, że się nie otworzy.
Puder z rekomendacji producenta jest transparentny, co powinno oznaczać, że nie ma swojego koloru stapia się z naszą skórą nie zmieniając jej odcienia ani odcienia podkładu.
No i tu w tym przypadku nie mogę się zgodzić.
W opakowaniu kolor wygląda na neutralny, ale po nałożeniu na twarz daje jej dziwny różowawy odcień (nie jest to jakas dramatyczna świnka ale jednak nutka porcelanki widoczna). U mnie mimo iż mam chłodny typ urody odpada bo zdecydowanie nie zgrywa się z cerą naczynkową.
Dlatego ja osobiście nie moge go używać z podkładem Revlonu bo wyglądam komicznie. Z Catrice jest ok, gdy np. jest jakaś impreza rodzinna i nie chcę mi się tłumaczyć wszystkim ciotkom dlaczego jestem taka blada ble, ble, ble. W tym zestawieniu daje fajny naturalny kolor. Co do matowienia, to ciężko stwierdzić. Niby coś tam matuje, ale jednak nie tak jakbym chciała. I jest bezwonny. Trochę to dla mnie inne bo lubię jak mi coś pod nosem ładnie pachnie ;) Szczerze mówiąc używam go rzadko, a szkoda bo trochę kosztował. Już raczej nie zdecyduję się na zakup drugiego opakowania. Tym bardziej że dostępny jest albo przez internet albo w Douglasie.
Jego cena wacha się od 80-90 zł zależy gdzie będziemy kupować.

Zastanawiałam się jeszcze nad zakupem pudru ryżowego od Kryolanu, ale ma mieszane opinie więc poczekam aż wykończę te co mam i może wtedy się zdecyduję na przetestowanie ;)

czwartek, 20 października 2016

Otwarcie NYX'a w Posnani = wielkie rozczarowanie i porażka...

Cóż...miał być post o tym jaka to ja nie jestem szczęśliwa, bo otwarli mi ulubiony sklep z kosmetykami w nowej galerii.
Żeby była jasność, chodzi o stacjonarny sklep NYX'a w galerii Posnania.
Ale bańka pękła bardzo szybko...

Wybrałam się z siostrą, i czekałyśmy najpierw godzinę w kolejce do otwarcia głównego wejścia do galerii. Oczywiście już tam ludzie zaczęli zachowywać się jak bydło ze wsi. Niestety najsmutniejsze jest to, że większość to byłi gimnazjaliści. Wiem, że teraz wyjdę na tą najgorszą i starą zrzędliwą babę, bo w moim wieku powinnam ich rozumieć boo w końcu nie tak dawno temu sama miałam 14 lat. Ale to moje 14 lat, było tak jakby 12 lat temu i po pierwsze nie było mi głowie bieganie bo galeriach, tym bardziej po 21 wieczorem. O 19 miałam być w domu i nie było mowy o dyskusjach na ten temat z rodzicami. No ale cóż, bezstresowe wychowanie, postęp i reszta pierdół...Tak więc stałysmy z siostrą grzecznie w kolejce, a po bokach dzieci zaczęły się wpychać w kolejki. Niestety z sis należymy do grrupy osób, które nie tolerują takiego zachowania więc parłyśmy do przodu nie wpuszczając nikogo. Oczywiście posypała się cała masa obelg i wyzwisk, ale mamy piorunujący wzrok więc szybko była cisza.
No i gdy dostałyśmy się do środka, zaczęłyśmy szukać sklepu. Ok, widzimy czarno-różowe baloniki i idziemy szybkim krokiem. Kolejka...


No ok, liczyłyśmy się z tym. Stanełyśmy w kolejnym ogonku i stoimi. Oczywiście znów po bokach kolejki ludzie zaczęli się wpychać. Przyszła ochrona i zaczęła cofać ludzi do tyłu i zwężać kolejkę, gdzie automatycznie ci co napierali z boku znaleźli się na początku kolejki. No trochę to niesprawiedliwe.
Kolejna głupotą jaką pokazał firma NYX, to karteczki na prezenty przy zakupach. Było ich tylko 200 sztuk. I Pan Hostes rozdawał je tylko tym co stali z brzegu kolejki i tym co ładniej się uśmiechnęły bądź powiedziały coś miłego, dostawały po 3-4 karteczki.
Po ponad godzinie stania w kolejce, która ciągle była cofana do tyłu, przez co na końcu skończyłyśmy w dalszym punkcie niż zaczynałyśmy stać, stwierdziłyśmy że nie ma to sensu. Tym bardziej, iż stojącej ochrony ludzie i tak wpychali się bokiem kolejki.
Szczerze mówiąc jestem bardzo rozczarowana, zawiedziona i było mi wczoraj bardzo przykro. Cieszyłam się, że będę miała ten sklep praktycznie pod samym nosem( do galerii mam bardzo blisko), ale to jak potraktowano klientów wywało na mnie bardzo złe wrażenie. Tak szybko nie pojawię się w tym sklepie, więc albo będę robiła zakupy przez internet albo pzy okazji pojadę do Warszawy na zakupy. A szkoda...
Cóż poraz kolejny mogę śmiało powiedzieć, nie można mieć wszystkiego...

wtorek, 18 października 2016

Piękna twarz czyli moje podkłady.

Długo zastanawiałam się o czym tym razem napisać... I padło na podkłady. 
Ogólnie mam cerę mieszaną z tendencją do przetłuszczania się w strefie T i do tego jestem dość blada. Na domiar złego z wiekiem zaczęły pojawiać się u mnie silne czerwone przebarwienia na policzkach i widoczne naczynka. Tak więc idealny podkład dla mnie musi być super matujący, dobrze kryjący i nie zapychający. Nie ukrywajmy, nie można mieć wszystkiego. I tak więc powstało zestawienie moich trzech ulubionych podkładów. Żaden z nich nie jest moim ulubieńcem, bo każdy doskonale spełnia swoja rolę w różnych sytuacjach, za co wszystkie bardzo sobie cenię.

Jako pierwszy opiszę Wam REVLON COLORSTAY SOFTFLEX CERA MIESZANA TŁUSTA 180 SAND BEIGE. Podkład ten ma najmocniejsze krycie, przez co jest dość ciężki. Dużo osób narzeka że strasznie zapycha im pory, powodując wysyp nie przyjaciół na twarzy. Ja osobiście nie mam z tym problemu. Co do twałości nie mogę powiedzieć złego słowa, bo bez problemu daję rade cały dzień bez poprawek. Matuje świetnie, twarz się nie świeci. Jednak należy pamiętać przy tak ciężkim podkładzie o doborze odpowiedniego koloru aby nie było widac mocnego odcięcia koloru między twarzą a szyją, lub uszami. Jego konsystencja jest tak średnia bym powiedziała, nie za gęsta i nie rzadka. Produkt znajduję się w konkretnej szklanej buteleczce z czarną nakrętką. Nie posiada żadnej pompki ani innego podajnika, ale mi to nie pzeszkadza. Nie jest problemem wylanie sobie odrobiny na dłoń i nałożenie na twarz przy pomocy pędzla czy co kto używa.
Jak dla mnie nie nadaję się na lato, chyba że na jakieś super wyjścia. Wiadomo słońce, upał + ciężki podkład może równać się zapchaniem porów. Ale z drugiej strony patrząc, każdy podkład może nam to zrobić ;)
UWAGA: Revlon wypuścił nową serię tego podkładu w butelece z pompką. Zarzekają się iż nie zmienili składu i jest to ten sam produkt. Ja się tym nie zgadzam. Podkład jest rzadszy i nie ma już teg o krycia.
Jego cena regularna to ok 65 zł, ale często jest na promocjach można go złapać za 30 zł.


Drugim, dużo lżejszym z delikatniejszym kryciem jest podkład ALL MAT PLUS firmy CATRICE. Ja używam w kolorze 010 czyli najjaśniejszym. Jest on idealny dla teraźniejszych jesiennych dni.
Ładnie matuje mi buzię, zakrywa czerwone policzki i wyrównuje koloryt. Nie ma on takiego krycia jak Revlon, więc nie trzeba się bać o efekt maski. Dobrze przypudrowany, spokojnie daję rade te 8h. Niestety nie jest to tak jak zapewnia producent 18 h matu, ale no nie okłamujmy się...nie za te pieniądze. Niestety ma jeden minus, ale jak ktoś wie jak z z tym sobie poradzić to nie musi to wielce przeszkadzać. Mianowicie lubi podkreslać skórki.
Ma przyjemny delikatny zapach, jest zamknięty w szkalnej butelce z pompką, więc aplikaccja łatwiejsza niż Revlona(mi to różnicy nie robi). Konsystencja również średnia.
Niestety mój odcień 010 jest często niedostępny, dlatego trzeba się czasami trochę naszukać ;)
Regularna cena to 27 zł w Hebe.


Na koniec zostawiłam BB, Aktywny krem na niedoskonałości skóry tłustej i mieszanej

Ziaji. Podkładem nie można go nazwać, ale... no właśnie.
Jak dla mnie ten krem idealnie sprawdził się latem, kiedy to starałam nie kłaść się pełnego makijażu w celu nieobciążania skóry. Posiadam go w odcieniu jasnym. Rewelacyjnie wyrównywał mi koloryt skóry, i zabezpieczał przed przyprażeniem na słońcu. Delikatnie przypudrowany pudrem bambusowym, super się trzymał przez te 6 h. Wiadomo w badziej upalne dni wymagał częstszych poprawek.
Ma dość rzadką konsystencję, dlatego trzeba uważać żeby nnie wydusić go za dużo z tubki, w której jest zamknięty.
Dlaczego wsadziłąm go w post o podkładach? Ano dlatego, że miała kiedys BB Ganiera i no co by się brzydko nie wyrazić, był do bani. Nie dość, że przetuszczał mi skórę, powodował wysyp pryszczy to buzia po nim była czerwona. W ogóle nie wyrównywał kolorytu skóry.
Z Ziają nie mam tego problemu, nazywam go moim super light podkładem ;)
Cena na firmowej wyspie w galerii to 12 zł.
Niedawno zakupiłam polecany przez wiele dziewczyn podkład z Bourjois Healthy mix, będę testować i postaram się go w miarę szybko Wam zrecenzować :)


sobota, 15 października 2016

Kocie spojrzenie...czyli która z nas, nie marzy o makijażu oka niczym Kleopatra...?



Dziś mam dla Was kilka słów o eyelinerach. Ostatnimi czasy bardzo modne są kreski i te grube i te cienkie. Kończące się równo z linią rzęs i wychodzące daleko, daleko za oko.
Ja osobiście na co dzień lubię krótką kreskę. Ale jak nie śpieszy mi się z makijażem to lubię się bawić w długaśne, bardziej zadziorne i z charakterem kreski.
Ogólnie na rynku, dostępne są najróżniejsze rodzaje eyelinerów. Począwszy od tych w małych plastikowych buteleczkach których konsystencja jest najczęściej płynna. W pisakach, też zapewne są płynne ale jakoś nigdy nie rozbroiłam takowego, w celu sprawdzenia jego konsystencji. I w słoiczkach szklanych bądź plastikowych, które to zazwyczaj są żelowe.
Dlatego chcę Wam przedstawić moje 3 eyelinery.

Ewidentnie najlepszym jaki posiadam jest właśnie żelowy liner z KIKO MILANO.
Można nim wyczarować cuda i cudeńka normalnie. Jest mocno napigmentowany więc nie trzeba poprawiać kreski milion razy, żeby uzyskać super wyraźny efekt. Utrzymuje się calutki dzień, i nie rozmazuje się. Zamknięty jest w słoiczku z grubego, mlecznego szkła więc uwaga na palce u nóg. Bo jak spadnie to połamie :P jest trochę ciężki. W słoiczku nie zmienia swej konsystencji.
Kosztuje coś około 30 zł.


Moim numerem dwa jest eyeliner od E
veline, Beauty Line, Liquid Precision Liner 2000 Procent.
Posiada on twardy pędzelek, którym zdecydowanie łatwiej maluje się kreskę niewprawionej ręce. Czyli jednym słowem, jest dobry dla osób początkujących „kreskowanie oka”.
Jego konsystencja jest płynna, ale szybko zastyga więc nie ma obaw, iż odciśnie się na powiece.
Ogólnie jestem z niego bardzo zadowolona, ale z racji że oczy mi często łzawią na wietrze rzadko maluję nim długie kreski, bo ma skłonności do rozmywania.
W Rossmannie kosztuje różnie, między 8 – 11 zł.


No i ostatni w mej skromnej kolekcji jest także żelowy eyeliner z Rimmela. No ale niestety nie spisał się za bardzo u mnie. Po pierwsze jest on bardziej smolisty niż żelowy. Zaraz po otwarciu było super, ale 3 dni później zmienił konsystencję z żelu w taką gumo-smołę. I teraz żeby go ładnie nałożyć muszę go podgrzewać. I uprzedzając Wasze podejrzenia, nie leżał na słoońcu tylko w szufladzie. Po drugie jego trwałość też daję dużo do życzenia. Jedyny jego plus jest taki, że miał w pakiecie pędzelek który nie zdał egzaminu przy malowaniu kresek, ale rewelacyjnie sprawdza się do nanoszenia cienia na dolna powiekę :D
Jego cena to coś około 26 zł.
Wolę dołożyć te kilka złotówek i podreptać do KIKO.
Mam nadzieję, że znajdziecie w tym poście informację przydatne przy wyborze eyelinera i stworzenia pięknego kociego spojrzenia :)

środa, 12 października 2016

Mój ulubiony lakier, czyli Andromeda od Neo Nail


Witajcie, dziś postanowiłam rozwinąć poprzedni post o lakierach hybrydowych.
Chciałabym Wam przybliżyć mój ulubiony lakier jakim jest Andromeda z serii Galaxy Glitter od Neo Nail.
Na co dzień nie lubię nosić lakierów z drobinkami, ale długo zastanawiałam się nad zakupem któregoś z tej serii. I korzystając z wspomnianej promocji na targach w Warszawie, wrzuciłam go w listę 15 kolorów.
Oczywiście zaraz po powrocie do domu, na następny dzień zmieniłam szybciutko paznokcie i cieszyłam się własną galaktyką na pazurkach.
Lakier ma kolor ciemnego granatu, ale zależnie od kąta padania światła wpada w odcienie fioletu i zieleni, takiej mega ciemnej. Błyszczące drobinki w świetle słonecznym mienią się we wszystkich odcieniach, sprawiając wrażenie gwieździstego, bezchmurnego nieba.


Miałam do czynienia z wieloma lakierami, z drobinkami i bez. Jasnych i ciemnych, super i opornie kryjących. Ale muszę przyznać Andromedzie, iż w nakładaniu jej na paznokcie jest baaaardzoooo toporna. Lakier jest gęsty, jak zresztą większość lakierów Neo Nail, normalnie nie przeszkadza mi to . Ale w połączeniu z ta masą drobinek nakłada się go ciężko. Zdecydowanie odradzam go osobą które zaczynają przygodę z lakierami hybrydowymi, bo bardzo łatwo zalać sobie nim skórki. Nawet mi się to przydarzyło i szczerze mówiąc bardzo ciężko było mi wyczyścić te skórki. Lakier ma super mocną pigmentacje, którą samą w sobie ciężko by się usuwało a w połączeniu z brokatkami...ufff...była niezła gimnastyka i sporo nerwów.



Bałam się o ściąganie go, że będzie się odbarwiał i przez drobinki ciężko schodził, ale na szczęście nie było źle i ładnie zszedł.
Co do trwałości lakieru, jak każdy z Neo Nail, trzyma się dobrze przepisowe 14 dni.
Ale jak to ja i mój bzik na punkcie paznokci, ściągnęłam go po 10 dniach, mimo iż śmiało trzymałby się dłużej.
Tak więc po raz kolejny przekonałam się, że lakiery tej firmy są niezawodne <3


Zdjęcie pochodzi z mojego osobistego fp na facebooku.

poniedziałek, 10 października 2016

Lakiery hybrydowe

Dzisiejszy post będzie o lakierach hybrydowych.
Kiedyś moja siostra przyniosła do domu dziwne urządzenie zwane lampą UV. I pokazała mi jak jej koleżanka pomalowała paznokcie, super twardym lakierem „Ja wiem, że nie lubisz żeli i tipsów, a ten lakier możesz nałożyć na swój paznokieć i będzie prawie jak żel” I tak to się zaczęło. Szperanie po internetach co to są te lakiery hybrydowe...? Jak to zrobić, ile kosztuje taka zabawa, jak się potem tego pozbyć... Kilka tygodni później miałam już swoją lampę i 2 lakiery, aceton, waciki, cleaner etc. Oczywiście chcąc zaoszczędzić, bo jak się okazało to takie tanie nie jest, kupiłam najgorszą rzecz z możliwych czyli base/top 2w1. No i się wściekałam, że paznokcie utrzymują mi się ledwo 3 dni. Na szczęście żyję w dobie internetu, więc zaraz sobie wszystko obczaiłam i pobiegłam do najbliższego punktu firmy NeoNail i zakupiłam konkretne lakiery. I tak właśnie zaczęła się moja wielka miłość do tej firmy <3
Zrobiłam paznokcie tak jak należy, używając basy i topu osobno i tadam...paznokcie trzymały się 2 tygodnie.
Potem na dość długo lampa poszła w odstawkę, lakiery do kartonika...no na dobry rok. Sama nie wiem dlaczego tak właściwie.
Jednak na stare lata wyciągnęłam lampę i zaczęłam działać. Jestem kompletnym samoukiem, wszystko co wiem w tej chwili na temat stylizacji paznokci hybrydą, osiągnęłam przekopując internet, czytając fora i przede wszystkim oglądając filmiki na YT.
Wracając do firm i lakierów, miałam też okres gdzie zmieniłam firmę na Semilac, ale to dlatego że ich lakiery miałam bliżej dostępne stacjonarnie. Kolorówkę mieli super, ale niestety z lakieru na lakier ta jakość się pogorszyła więc wsiadłam w tramwaj i pojechałam do NeoNail'a. Stwierdziłam, że jednak wolę podjechać kawałek dalej po lakier niż się męczyć.
Jaka wielka była moja radość, gdy będąc na targach w Warszawie okazało się, iż NeoNail ma promocję 10+5 gratis :D Skorzystałam z niej bo i tak miałam kupić u nich lakiery i tak. Tak więc stałam się posiadaczką kolejnych 15 lakierów <3
W sumie moim marzeniem jest posiadanie własnego saloniku stylizacji paznokci, dlatego też obrałam taki a nie inny kierunek nauki. Paznokcie na chwilę obecną robię tylko najbliższym.
Coby jednak nie było, iż narażam siebie i innych na krzywdę , w tym miesiącu wybieram się na kurs z manicure hybrydowego :D Mam nadzieję, że dowiem się czegoś czego jeszcze nie wiem...

Zdjęcie pochodzi z mojej prywatnej stronie na fb.

niedziela, 9 października 2016

Recenzja moich tłuszy do rzęs

Dziś przychodzę do Was z moimi tłuszami do rzęs.
W mojej kolekcji znajdują się tylko, bądź aż 4 różne. Wszystkie posiadają silikonowe szczoteczki, bo tym najlepiej mi się maluje. I tym właśnie zazwyczaj kieruję się przy wyborze maskary. Na drugim miejscu jest wodoodporność, bo mój make up musi być pancerny. Dopiero potem zwracam uwagę na to czy są pogrubiające, wydłużające, podkręcające itp. No to lecimy :

Moim numer 1 jest City Style z Golden Rose różowa. Maskara podkreśla, wydłuża i nadaje objętość rzęsom i jest wodoodporna :D
Używam jej od jakiś dobrych 4-5 lat i szczerze mówiąc jest to moja ulubiona. Ma podwójną szczoteczkę z jednej strony są krótkie „włoski”, idealnie nadające się do dolnych rzęs. Z drugiej są dłuższe i idą ułożone wypukle, co pozwala świetnie nanieść tłusz na wszystkie górne rzęski i idealnie je rozczesać.
Moje oczy często łzawią, dlatego szukałam odpornej maskary, która po 15 minutach na wietrze nie zrobi ze mnie misia pandy. Jej kolor może i nie jest super napigmentowany ale nie przeszkadza mi to bo nie przepadam za efektem sztucznych rzęs. Jest naturalnie i za to ją uwielbiam <3
Cena w granicach 20 zł.


Na drugim miejscu jest u mnie maskara z KIKO MILANO LUXURIOUS LASHES wodoodporna. Ma dość sporą szczoteczkę, lekko beczułkowatą (patrz zdjęcie – nie wiem jak ją opisać :P ) która świetnie rozczesuje rzęsy zarówno górne jak i dolne. Maskara jest faktycznie wodoodporna i bez płynu do usuwania makijażu wodoodpornego ani rusz.
Jedyny jej minus to strasznie długie opakowanie.
Cena 35 zł.


Na 3 miejscu jest zakupiona przedwczoraj maskara z Miss Sporty Studi Lash The Miaoww. Cóż, niestety nie tego się spodziewałam. Mimo świetnej szczoteczki, sam tłusz jest jakiś taki, ni to rzadki, ni to gesty. Strasznie dużo go aplikuje się na szczotkę i można łatwo sobie zrobić kuku na oku. Jeżeli zaś chodzi o jej wytrzymałość to już mogę stwierdzić że jest ok. Długotrwała i nie kruszy się a to plus jak za tą kwotę.
Ogólnie na co dzień, po opracowaniu planu działania z nią da się żyć i jak najbardziej się nadaję. Ale nie użyła bym jej na wielkie wyjście.
Cena 14 zł.

No i na końcu zostaje coś, co nawet nie wiem jak nazwać. Bo nieporozumienie to za mało. No ale już przedstawiam Wam „gwiazdę” Mascara Vamp Extreme od firmy PUPA.
Weszłam w jej posiadanie całkiem przypadkiem. To było jakoś przed Dniem Matki i coś szukałam w Douglasie no i tak jakoś wyszło, że nie miałam pomysłu na prezent dla mamy, a była promocja na te ów maskary 2 za 70 zł i Pani mnie namówiła. Jedną dałam mamie, zadowolona że daję jej porządną maskarę i w ogóle, taką polecaną i chwaloną, a drugą zostawiłam sobie. Jakież było moje rozczarowanie... Wodnista, lejąca, nie chcąca „zejść” z szczoteczki na rzęsy i strasznie szczypiąca w oczy i rozmazująca. Do tego skleja rzęsy i się kruszy. I co by nie było, moja mama ma takie same odczucia co ja. Jedyny jej plus to świetne opakowanie.
Plus tego wszystkiego jest taki, że dałam za 2 maskary 70 zł a nie za jedną jak to jest w cenie regularnej. No i leży tak sobie w szufladzie i czeka...ale się chyba nie doczeka.
I tu właśnie utwierdziłam się w przekonaniu, iż nie zawsze droższe znaczy lepsze...
Cena regularna 70 zł.

To tyle na temat moich tłuszy do rzęs, jeżeli macie jakieś swoje ulubione to podsyłajcie i podzielcie się wrażeniami.

sobota, 8 października 2016

Pierwszy normalny post napiszę dla Was o tym co zakupiłam na promocji - 49 % na produkty do oczu w Rossmannie.
Zacznę od kredki do brwi z Maybelline Brow Satin Smoothing Duo-Brow Pencil & Filling Powder w kolorze Dark Brown.
Zapewnienia producenta brzmią tak : Dwustronna kredka widocznie wypełniająca brwi. Jej sekret to automatyczna kredka nadająca kształt oraz wypełniający puder w gąbeczce dla efektu idealnie podkreślonych brwi. Trwałość do 12 godzin. Rezultat to widocznie wypełnione luki w brwiach.
Nie próbowałam jeszcze kredki na sobie ale z "próbnych muźnięć" na ręce mogę stwierdzić iż jest stosunkowo twarda, więc łatwo się będzie nią rysowało kontury. A gąbeczka miła i mięciutka.
Kolor jak dla mnie to taki ciemny, ziemisty brąz - jak dla mnie ok bo na szczęście wyrosłam z czarnych brwi jak smoła :P 

Drugim zakupem była maskara od Miss Sporty.
Producenckie obietnice brzmia nastepująco : 
Miss Sporty, Studio Lash The Miaoww to maskara, która pozwala wykreować uwodzicielskie spojrzenie i nadać rzęsom zalotny, koci charakter. Innowacyjna, specjalnie wyprofilowana szczoteczka dociera do każdej, nawet najmniejszej rzęsy i pokrywa ją niesamowicie czarnym odcieniem. Efekt stosowania maskary Miss Sporty Studio Lash The Miaoww jest zniewalający. Rzęsy stają się do 44% bardziej wydłużone, a ich objętość zwiększona aż 11 krotnie.
Zakupiłam ją skuszona obietnicą kociego charakteru =^.^=  ale poważnie to dlatego, że jako jedna z niewielu tanich maskar miała sylikonową szczoteczkę które bardzo lubię, bo tymi zwykłymi - włochatymi - nie umiem się pomalować.
Przygody z maskarami opiszę w innym poście, bo to też nie mała przygoda była ;) 


No i ostatnia rzecz jaką dorwałam to paletka cieni z Wibo Neutral Eyeshadow Palette.
I przy tej paletce rozpiszę się trochę bardzej, bo zdobycie jej było nie lada wyzwaniem. W moim mieście Rossmannów jest pełno, ale z racji tej promocji ciężko było ją namierzyć. Tak więc z moim narzeczonym zwiedziliśmy 4 sklepy w jej poszukiwaniu. A najśmieszniejsze jest to, że mój Luby zaproponował żebyśmy jako pierwszego Rossmanna zwiedzili tego do którego poszliśmy jako ostatniego :D Tak więc zrobiliśmy sobie wycieczkę po mieście i w sumie straciliśmy jakieś 2 h.
Ogólnie miał ochotę urwać mi głowę, ale kocha mnie za bardzo <3
No ale wracając do samej paletki to producenci piszą o niej tak : 
Paleta cieni do oczu w naturalnych kolorach ziemi. 15 kultowych odcieni dopasowanych do każdego typu urody. Począwszy od matowych jasnych kolorów, po rozświetlające w tej samej gamie kolorystycznej, aż po czernie, grafity czy brązy matowe, jak i rozświetlające. Idealnie sprawdzą się, zarówno przy naturalnym dziennym makijażu, jak i wieczorowym smoky eye. Ich wysoka jakość gwarantuje trwałość i doskonałe krycie.
Ja mogę powiedzieć tylko tyle na chwilę obecną, że paletka  jest solidna, ma fajne dość spore lusterko. Same cienie, przy szybkim muźnięciu na dłoni są fajnie napigmentowane. Matowe są matowe, a świecące faktycznie są pełne drobinek. 

Cenowo myślę, że gdyby którykolwiek z produktów okazał się bublem to nie będę płakać.

Kredka w regularnej cenie kosztuje 24,99. W promocji 12,25.
Tłusz kosztował 13,99. Po obniżce 6,86.
Paletka normalnie 33,99. W promocji 17,33.
Czas przetestować :)


piątek, 7 października 2016

Na początek.

Witajcie,
Zawsze pierwsze posty nie mają zbyt dużego sensu.
Tak więc w skrócie, chciałabym dzielić się z Wami moimi przemyśleniami na temat kosmetyków, dodatków i ich recenzjami.

Tak może coś o sobie, na codzień pracuję, a w weekendy uczę się - Technikum Usług Kosmetycznych.

Jestem maniaczką lakierów hybrydowych i pomadek , tak więc informacji o tych kosmetykach spodziewajcie się najwięcej :)

Tak na początek to tyle, reszta wyjdzie "w praniu" :D