Dziś
będzie o różach i bronzerach... Bardzo długo podchodziłam
sceptycznie do tych kosmetyków, jakoś nie podobały mi się
makijaże na Kardashiankę, z mocnym konturowaniem i podkreślaniem
policzków... Zresztą gdzie jej naturalny, ciemny kolor skóry i
moja bladość? Poza tym ja z natury mam różowe policzki :P Potem
przyszła faza na zakrywanie policzków, żeby nie było widać bo
tak jest fajnie. Ale teraz stwierdzam, że jak makijaz ma być w
miarę naturalny no to muszą być widoczne „pućki”.
I tak właśnie weszłam w posiadanie różów i bronzera. No nie powiem, że znalezienie idealnego odcienia było proste bo albo były za różowe, albo za pomarańczowe, albo co najgorsze tak przepełnione brokatem że grrrrr...
I tak właśnie weszłam w posiadanie różów i bronzera. No nie powiem, że znalezienie idealnego odcienia było proste bo albo były za różowe, albo za pomarańczowe, albo co najgorsze tak przepełnione brokatem że grrrrr...
Tak więc jako pierwszy upolowałam róż z KOBO Matte Blusher w kolorze APRICOT nr 201. Jest to matowy róż, który zawiera skrobie kukurydzianą pochłaniająca nadmiar sebum. Faktycznie jest matowy i jak ktoś ma cerę tłustą na policzkach to ładnie ukryję ten mankament. Kolor jest naturalny, delikatnie różowy, może wpadający troszke w koral. Konsystencja tego różu jest bardzo przyjemna, niby prasowany ale mięciutki. Łatwo się go aplikuje, nie robi plam. Często po niego sięgam na co dzień, nawet na krem BB. Największym, moim zdaniem jego plusem, jest to iż jest mega wydajny. Mam go od roku, używam, praktycznie codziennie a nic nie ubywa.
Szkoda tylko, że taki mały wybór kolorów jest tego różu.
Cena to około 15 zł za 4g.
Drugim moim różem jest kultowy i większości znany Bourjois. Ja posiadam akurat numer 74 Rose Ambre. Jest to kolor takiego brudnego, zgaszonego różu, matowy bez drobinek.
Na temat jego zapachu mogłabym pisać godzinami, no kocham po prostu. Typowo pudrowy zapach, delikatny i subtelny a zarazem wyraźny. Moja babcia używała tego różu i za dzieciaka uwielbiałam skradać jej się do toaletki i go wąchać. Mogę to robić cały dzień <3
Róż kupujemy w małym, zgrabnym pudełeczku, w środku mamy lusterko (dla mnie jest za małe) i pędzelek z naturalnego włosia. Jednak u mnie ten pędzelek od razu został wyciągnęty, bo wygodniej mi się go nakłada zwykłym dużym pędzlem do różu. Pudełeczko zamykane jest na magnesik i to taki dość mocny, więc nie trzeba się bać, że się otworzy.
Róż ma zbitą i zwartą konsystencję. Nie kruszy się, nie osypuje i nie pyli podczas nabierania na pędzel. Na skórze trzyma się cały dzień w nienaruszonym stanie, nie ściera się i nie blaknie.
Niektórzy twierdzą, że tym produktem nie da się zrobić plamy. Ja twierdzę inaczej, należy uważać, tym bardziej na początku. Na pewno plusem jest to, że łatwo można stopniować intensywność koloru jaki chcemy uzyskać. Tak samo wielką zaletą jest duża gama kolorystyczna tych produktów, oraz to że są bardzo wydajne.
Jedyny minus to cena... Coś między 50 a 60 zł za 2,5g, stacjonarnie w Rossmannie. Niby w internecie można znaleźć taniej. Myślę że teraz jak już wiem jaki kolor potrzebuje to teżzamówię przez neta, aleten pierwszy wolałam stacjonarnie. Tym bardziej, że akurat była promocja.
Na zdjęciu porównanie obu róży, po lewej Bourjois po prawej KOBO.
Bronzer taki z prawdziwego zdarzenia to mam jeden.
Poudre de Soleil z Sephory w kolorze Caledonia Clair Light 01. Ciężko było mi wybrać odpowiedni puder brązujący, tym bardziej że nie zależało mi na na super mocnym efekcie. Chciałam coś naturalnego, delikatnego. I tu właśnie kolejny raz na dobry pomysł wpadła moja druga połówka. Byliśmy akurat w galerii i przechodziliśmy obok Sephory. W drzwiach była wielka reklama, że mają promocję na swoje produkty, więc mnie namówił żebym weszła i zobczyła. Z pomocą Pani pracującej w sklepie wybrałam właśnie ten. Byłam miło zaskoczona, bo nie wciskała mi na siłe jakiegos mega ciemnego koloru a tego się bałam właśnie po pracownicach takiego sklepu.
Puder ma fajny zapach, taki delikatnie cukierkowy. Ma „wygrzany” motyw takiego ni to kwiatka, ni to słoneczka i jest matowy. Ten sam motyw pseudo kwiatka jest na opakowaniu, w środku znajduje się lusterko. Nie pyli się przy nakładaniu, nie robi plam i ładnie się rozprowadza. Tak samo jak przy różu z „burżuja” można fajnie i łatwo stopniować intensywność koloru.
Normalnie kosztuje 55 zł, ja za niego zapłaciłam 40 tak więc jestem zadowolona.
Zastanawiałam się nad kupnem bronzera z The Balm, ale niestety kolory za ciemne i bałam się że z jakością będzie podobnie cieńko jak z purdem transparentnym. A szkoda mi wydać 90 zł na fajne opakownie. Może jak wygram w Totka to zaszaleje ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz