Cześć i czołem !!!
Postanowiłam napisać dla Was takiego posta i wsadzić w niego wszystkie niewypały jakie trafiły w moje ręce. Zazwyczaj tylko napominałam o nich w poszczególnych postach, ale nie o wszystkim pisałam jak się okazało.
Zapewne nie często będziecie mieli okazję czytać u mnie takie posty, bo zazwyczaj jak chcę coś kupić to przekopuję internet od góry do dołu w poszukiwaniu wszystkich "za" i "przeciw" na temat danego kosmetyku. W przypadku poniższych...cóż...no nie szukałam za dobrze.
No dobra, to zaczynamy !
Termo-spray do prostowania włosów firmy Loton Professional, zapewnia nam ochronę podczas prostowania nawet do 220'C...niestety, ale u mnie nie dał żadnej ochrony. Fakt, włosy bardzo ładnie i długo po nim pachną ale nic poza tym. Po kilku godzinach włosy są tłuste i oklapnięte mimo iż sam produkt ma raczej wodną konsystencję niż oleistą. Do tego strasznie dużo się go aplikuje i włosy są po prostu mokre. Na szczęście nie kosztował dużo bo coś koło 10 zł w Rossmannie.
Następnym kosmetykiem na którym się bardzo zawiodłam jest żel pod oczy korygujący cienie od ZIAJI. Jest to chyba jedyny ich produkt z którego nie jestem zadowolona. Nie ma żadnych efektów rozjaśnienia, jedynie skóra pod oczami jest fajnie nawilżona. Kilka razy zdarzyło mi się, że żel tak mnie piekł że musiałam go od razu zmyć bo myślałam że mi oczy wypłyną. Trochę szkoda, bo myślałam że to będzie "to" jeżeli chodzi walkę z moimi cieniami pod oczami.
Baza pod makijaż z INGRID COSMETICS to już w ogóle jest tragedia jak dla mnie. Powinna zapewnić długotrwały makijaż i mocne zmatowienie. I tu trzeba przyznać że ładnie matowi cerę, ale strasznie ją przesusza i robi coś strasznego z podkładami.Wszystkie mi się na niej rolują, sprawiają wrażenie tzw ciastka. No coś okropnego. Próbowałam z różnymi odstępami czasu w nałożeniu bazy a podkładu ale zawsze efekt był ten sam 😩
No i na samym końcu dwa produkty tej samej firmy.
Korektor Match Perfection od Rimmela, kupiłam na promocji jakieś bo dużo dziewczyn się nim zachwycało to pomyślałam sobie "spróbuję" i to był błąd. Korektor nie kryje, ciemnieje, i zbiera mi się w zmarszczkach pod oczami. I w ogóle to ten pędzelek, który jest aplikatorem jest strasznie szorstki.
Żelowy eyeliner tej samej firmy to...no nie mam słów żeby go opisać. W skrócie mówiąc zasechł w bardzo szybkim czasie i nie da się z nim nic już zrobić. Co do trwałości też mam kilka zastrzeżeń... Cóż, więcej po niego nie sięgnę.
I tak by wyglądał spis moich pomyłek kosmetycznych, ale jak to się mówi "człowiek uczy się całe życie" więc teraz wiem po co więcej nie sięgać.
Blog poświęcony recenzją kosmetycznym, kwestia manicure, zaganieniom hand made oraz ogólnemu lifestylowi.
poniedziałek, 27 lutego 2017
czwartek, 23 lutego 2017
Avon, Advance Techniques, Serum na zniszczone końcówki
Hej !!!!
Dziś postanowiłam napisać dla Was kilka słów o kosmetyku do włosów.
Często używam prostownicy, rzadziej suszarki, i moje końcówki są trochę zmasakrowane. Używam sprayu chroniącego przed ciepłem, ale niestety nie daje on rezultatu. Ale o tym w innym poście, pewnie będzie coś o bublach.
Mimo iż jakoś nie przepadam za preparatami do pielęgnacji z AVONU tak serum z serii Advane Techniues sprawdza się u mnie świetnie.
Na te serum natknęłam się jakiś czas temu, potem jak wykończyłam buteleczkę to nie miałam jak go zakupić na nowo. Ale ostatnio się okazało, że ciocia mojego faceta jest konsultantką to skusiłam się znów na niego. I nie żałuję.
Nakładam go na delikatnie podsuszone włosy i dosycha sobie z nimi do końca sam. Przez co włosy są miękkie i przyjemne w dotyku, nie ma uczucia tej suchości i kruchości. A po prostowaniu też lubię delikatnie włosy natrzeć tym olejkiem. Wtedy efekt prostowania utrzymuję się dłużej i włosy są takie jakby lekkie. Do tego wszystkiego uwielbiam jego delikatny, ale świeży zapach który bardzo długo utrzymuje się na włosach.
I najważniejszą kwestią jest dla mnie to, że serum nie przetłuszcza włosów. Mimo iż produkt ma bardzo oleistą konsystencję, nawet na rękach nie czuć uczucia tłustości.Z natury czupryna mi się bardzo szybko przetłuszcza i zazwyczaj właśnie tego typu preparaty sprawiały, że po kilku godzinach nadawałam się do wsadzenia głowy pod kurek, bo wyglądałam jakby mi kto wiadro oleju na głowę wylał. Tak więc jest to dla mnie bardzo duży plus. Za kolejny plus uważam także dobrą wydajność produktu. Mam go od stycznia, używam praktycznie co drugi dzień (a i jeszcze mój facet podbierze trochę do swoich włosów) 2 "pompniecia" a jeszcze ponad połowa opakowania została.
W szklanej buteleczce z pompką mamy 30 ml olejku, który regularnie kosztuje około 20 zł, ale często bywa na promocjach i ja właśnie z niej skorzystałam i zapłaciłam 8,99 😁 więc myślę, że tragedii cenowej nie ma.
Czyli podsumowując, polecam bardzo ten produkt i sama na pewno zakupię jeszcze nie jedno opakowanie 😉
Dziś postanowiłam napisać dla Was kilka słów o kosmetyku do włosów.
Często używam prostownicy, rzadziej suszarki, i moje końcówki są trochę zmasakrowane. Używam sprayu chroniącego przed ciepłem, ale niestety nie daje on rezultatu. Ale o tym w innym poście, pewnie będzie coś o bublach.
Mimo iż jakoś nie przepadam za preparatami do pielęgnacji z AVONU tak serum z serii Advane Techniues sprawdza się u mnie świetnie.
Na te serum natknęłam się jakiś czas temu, potem jak wykończyłam buteleczkę to nie miałam jak go zakupić na nowo. Ale ostatnio się okazało, że ciocia mojego faceta jest konsultantką to skusiłam się znów na niego. I nie żałuję.
Nakładam go na delikatnie podsuszone włosy i dosycha sobie z nimi do końca sam. Przez co włosy są miękkie i przyjemne w dotyku, nie ma uczucia tej suchości i kruchości. A po prostowaniu też lubię delikatnie włosy natrzeć tym olejkiem. Wtedy efekt prostowania utrzymuję się dłużej i włosy są takie jakby lekkie. Do tego wszystkiego uwielbiam jego delikatny, ale świeży zapach który bardzo długo utrzymuje się na włosach.
I najważniejszą kwestią jest dla mnie to, że serum nie przetłuszcza włosów. Mimo iż produkt ma bardzo oleistą konsystencję, nawet na rękach nie czuć uczucia tłustości.Z natury czupryna mi się bardzo szybko przetłuszcza i zazwyczaj właśnie tego typu preparaty sprawiały, że po kilku godzinach nadawałam się do wsadzenia głowy pod kurek, bo wyglądałam jakby mi kto wiadro oleju na głowę wylał. Tak więc jest to dla mnie bardzo duży plus. Za kolejny plus uważam także dobrą wydajność produktu. Mam go od stycznia, używam praktycznie co drugi dzień (a i jeszcze mój facet podbierze trochę do swoich włosów) 2 "pompniecia" a jeszcze ponad połowa opakowania została.
W szklanej buteleczce z pompką mamy 30 ml olejku, który regularnie kosztuje około 20 zł, ale często bywa na promocjach i ja właśnie z niej skorzystałam i zapłaciłam 8,99 😁 więc myślę, że tragedii cenowej nie ma.
Czyli podsumowując, polecam bardzo ten produkt i sama na pewno zakupię jeszcze nie jedno opakowanie 😉
niedziela, 19 lutego 2017
Nowe zabawki od NYX'a
Wiecie co...? To się nazywa uzależnienie... Znowu byłam w NYX'ie 😁
Kupiłam 2 pomadki i to nie płynne i nie ciemne i jeden cień a w sumie to wkład. I też jest jasny !!!
A do tego wszystkiego, z racji iż zrobiłam zakupy za ponad 50 zł dostałam super boski i słodziutki, różowiutki puszek 😍😍😍
No dobra, przyznam się...poszłam ze względu na ten puszek...
Ale czas już na przybliżenie Wam moich nowych zabawek.
Tak więc cień z serii PRISMATIC PRO SHADOW REFILLS o numerze PSS020 Glass Slipper.
Jest to metaliczny cień w kolorze zimnej, bladej mięty. Opalizujący delikatnie na złoto. Rewelacyjnie zda egzamin w wewnetrznym kąciku oka, ale ja też widzę dla niego zastosowanie w połączeniu z zielonym metalicznym eyelinerem z GR. Ogólnie cień ma bardzo taką jakby elikatnie kremową konsystencję, nie jest suchy ani nie osypuje się. Ładnie się blenduje i ma dobrą pigmentację. Im więcej go nałożymy, tym bardziej zielony odcień otrzymamy.
Jest to dla mnie duży plus, bo lubię cienie którymi można się bawić żeby uzyskać odpowiednio chciany efekt.
Teraz czas na nowowść w mojej toaletce, czyli jasne, delikatnie perłowe pomadki. W sztyfcie. EXTRA CREAMY ROUND LIPSTICK w kolorze 592 zwaną inaczej Baby Pink i 601 Castle. To kremowe pomadki, które bardzo łatwo i przyjemnie się rozprowadza na ustach. Według zapewnień producentów ich zmiękczajaca formuła przepełniona minerałami nada naszym ustom intensywnego koloru, o aksamitnej teksturze która długo się utrzymuje i jest odporna na ścieranie. Fakt szminki są trwałe, jednak u mnie wszystkie sztyftowe szminki trzymają się zdecydowanie krócej niż te płynne. Jenak te 3-4 h spokojnie można się cieszyć pięknymi ustami. Baby Pink to typ mroźnego różu, delikatnie perłowa. Na ustach sprawia wrażenie jakby były oszronione. I to mi się w niej podoba najbardziej chyba. Zakochałam się w tym kolorze odrazu jak muzgnęłam sobie nią na ręce. Jak to możliwe, że wcześniej jej nie zauważyłam....???? Castle to zdecydowanie perłowy, delikatny fiolet. Nie posiada dużych drobinek, tylko daję efekt perły na ustach. Dlatego się na nią zdecydowałam, a także, że długo szukałam fioletowej szminki na codzień. Niestety zazwyczaj okazuje się że są za ciemne albo neonowe.
No i puszek mój kochany. Jest puchaty, porządnie wykonany i ma świetny kolor. Zastanawiam się tylko gdzie go doczepić...? Narazie wisi przy lusterku na toaletce 😛
Tak bardzo cieszyłam się, że otwarli mi stacjonarnie sklep NYX'a, ale teraz zaczynam sie obawiać że zbankrutuję przez nich 😏
Kupiłam 2 pomadki i to nie płynne i nie ciemne i jeden cień a w sumie to wkład. I też jest jasny !!!
A do tego wszystkiego, z racji iż zrobiłam zakupy za ponad 50 zł dostałam super boski i słodziutki, różowiutki puszek 😍😍😍
No dobra, przyznam się...poszłam ze względu na ten puszek...
Ale czas już na przybliżenie Wam moich nowych zabawek.
Tak więc cień z serii PRISMATIC PRO SHADOW REFILLS o numerze PSS020 Glass Slipper.
Jest to metaliczny cień w kolorze zimnej, bladej mięty. Opalizujący delikatnie na złoto. Rewelacyjnie zda egzamin w wewnetrznym kąciku oka, ale ja też widzę dla niego zastosowanie w połączeniu z zielonym metalicznym eyelinerem z GR. Ogólnie cień ma bardzo taką jakby elikatnie kremową konsystencję, nie jest suchy ani nie osypuje się. Ładnie się blenduje i ma dobrą pigmentację. Im więcej go nałożymy, tym bardziej zielony odcień otrzymamy.
Jest to dla mnie duży plus, bo lubię cienie którymi można się bawić żeby uzyskać odpowiednio chciany efekt.
Teraz czas na nowowść w mojej toaletce, czyli jasne, delikatnie perłowe pomadki. W sztyfcie. EXTRA CREAMY ROUND LIPSTICK w kolorze 592 zwaną inaczej Baby Pink i 601 Castle. To kremowe pomadki, które bardzo łatwo i przyjemnie się rozprowadza na ustach. Według zapewnień producentów ich zmiękczajaca formuła przepełniona minerałami nada naszym ustom intensywnego koloru, o aksamitnej teksturze która długo się utrzymuje i jest odporna na ścieranie. Fakt szminki są trwałe, jednak u mnie wszystkie sztyftowe szminki trzymają się zdecydowanie krócej niż te płynne. Jenak te 3-4 h spokojnie można się cieszyć pięknymi ustami. Baby Pink to typ mroźnego różu, delikatnie perłowa. Na ustach sprawia wrażenie jakby były oszronione. I to mi się w niej podoba najbardziej chyba. Zakochałam się w tym kolorze odrazu jak muzgnęłam sobie nią na ręce. Jak to możliwe, że wcześniej jej nie zauważyłam....???? Castle to zdecydowanie perłowy, delikatny fiolet. Nie posiada dużych drobinek, tylko daję efekt perły na ustach. Dlatego się na nią zdecydowałam, a także, że długo szukałam fioletowej szminki na codzień. Niestety zazwyczaj okazuje się że są za ciemne albo neonowe.
No i puszek mój kochany. Jest puchaty, porządnie wykonany i ma świetny kolor. Zastanawiam się tylko gdzie go doczepić...? Narazie wisi przy lusterku na toaletce 😛
Tak bardzo cieszyłam się, że otwarli mi stacjonarnie sklep NYX'a, ale teraz zaczynam sie obawiać że zbankrutuję przez nich 😏
wtorek, 14 lutego 2017
Zmywacz do hybryd, przypadkowe spotkanie - wielka miłość
Wracając z zajęć stwierdziłam, że czas na zmianę mani. No prosił się już o to, odrost, jeden ułamany, kolejny odpadł...TRAGEDIA!
No i nagle dostałam olśnienia... Nie mam acetonu, a frezarkę zjadł mi pies... Gdzie ja w niedzielę wieczorem kupię aceton???! 😣
Pierwsza myśl - Biedronka nasz kochana. Kicha, nie ma... No to podejdę zobaczyć do Piotra i Pawła...moooooożeee coś znajdę.
Chodzę i szukam i...jest ostatnia buteleczka. No dobra, myślę wezmę i zobaczę. Najwyżej będe piłować.
Zmywacz firmy Delia COSMETICS o pojemności 100 ml, w powalającej cenie 2,99 zł.
No to usiadłam i wzięłam się za zmywanie tych potworów. Zaopatrzona w razie co w pilniczki, gdyby jednak było trzeba piłować. I tak jak zawsze, spiłowałam wierzchnia warstwę topu, namoczyłam wacik i zawinełam w folię. Odczekałam te 10 minut, ściagam i... szok i niedowierzanie!!! Wystarczyło tylko kopytkiem zetrzeć delikatnie lakier i już. Wszystko łanie zeszło, nic nie piłowałam. A trzeba dodać, że miałam pazury jak zawsze pomalowane na czarno i na kilku to nawet grubszą warstwę bo chciałam uzyskać fajny efekt i musiałam nałożyć więcej warstw.
Zmywacz ma świetny, słodki, cukierkowy zapach a to dla mnie ważne. Nie ma nic gorszego niż cały pokój cuchnący acetonem. Nie wysusza skórek, ani nie szczypie. Jedyny minus, albo to poprostu moje lenistwo i wygoda to brak pompki. Jest tylko mała dziurka, przez którą średnio leci płyn i trzeba zdusić delikatnie buteleczkę.
Pewnie nie zawsze będę go kupować bo jest to nie opłacalne. Zazwyczaj kupuje litrowe butelki za ok 20 zł bo dość często zmieniam mani. A w sumie to sama teraz niewiem czy opłaca mi się kupowanie dużego acetonu skoro mam frezarkę...<myśli>
Ale jeżeli kiedyś będziecie w sytuacji podbramkowej to nie wahajcie sie i kupujcie ten zmywacz bo jest świetny 😍
czwartek, 9 lutego 2017
Moja kolekcja pędzli cz.2
Lecimy dziś z drugą połową o pędzlach. Tym razem będzie o pędzlach do makijażu oczu. Głównie i tak będzie królowała firma HAKURO, ale znajdzie się też coś innego.
Tak więc, na poniższym zdjęciu przedstawiam Wam moje cuda głownie do blendowania, rozcierania cieni.
I lecąc od góry mamy HAKURO H77, który opisałam w poprzednim poście. Kolejny to H78, wykonany z naturalnego włosia. Jest mięciutką, precyzyjną kuleczką do nakładania cieni w wewnętrznym kąciku oka oraz moim ulubionym przy rozcieraniu cieni. Ten biały to także kuleczka do rozblendowania cieni ale firmy KIKO Milano o numerze 207. Z tego co się orientuje nie jest on już dostepny w sprzedaży, bądź zmienili jego nazwę. Posiada on mocno zbite, syntetyczne włosie. Dość szorstkie w porównaniu do pozostałych, więc nie używam go do dolnej powieki. Tylko i wyłącznie do rozcierania. A na samym dole mam mini kuleczkę od MAESTRO o numerze 420, w rozmiarze 6 mm. Wykonana z naturalnego włosia, jest mięciutka, malutka i słodziutka oraz idealna do precyzyjnej aplikacji cieni w wewnętrznym kąciku oka, rozcierania kresek na górnej i dolnej powiece. I tu niestety pojawia się problem równy temu przy pędzlu do bronzera. Zdecydowanie zadługi trzonek.
Moim ulubiencem do kresek jest skośny, cieniutki pędzelek od MAESTRO. Ma syntetyczne, mocno zbite i stosunkowo sztywne włosie. Jednak nie jest ono szorstkie i nie podrażnia oczu.
I teraz czas na pędzelek dla którego nie mogę znaleźć zastosowania - numer 209 od KIKO Milano. Podobnie jak biała kuleczka nie jest już dostepny w sprzedaży pod tą nazwą. Według pogłosek ma być on idealny do kresek, ale jak da mnie jest on za miękki i za gruby. Ja jednak używam go do nakładania szminki ewentualnie do mini precyzyjnych aplikacji cieni.
Kolejne 4 pędzle to ciekawa historia. Kupiłam kiedyś, dawno temu komplet pędzli i w sumieostały się te 4. Trzy pierwsze są idealne do nakadania cieni na powiekę, raz do wyrównymania krzywej kreski korektorem 😉. Ten skośny super nadaje się do brwi, jak już coś przy nich robię. Oraz do kreski. Wszystkie te pędzle są wykonane z naturalnego włosia, są mięciutkie i bardzo przyjemne przy użytkowaniu. Ten niebieski wpadł w moje ręce przypadkiem. Kupiłam go w jakieś malutkiej drogerii, dawno temu, gdy byłam gdzieś na jakimś wyjeździe a zapomniałam pędzelka do rozcierania kresek. I mimo iż jego kształt raczej wskazuje na nakładanie cieni. Ja go używam do rozcierania.
Tak więc jak sami widzicie, nie zawsze używam pędzli zgodnie z ich przeznaczeniem. Poprostu ma mi być wygodnie 😊 i to samo polecam Wam. Nie kupujcie zestawów pędzli bo połowy z nich i tak nie wykorzystacie, albo malowanie nimi będzie Wam sprawiało tylko problemy. A nie o to chodzi, makijaz ma być przyjemną zbawą.
Mam nadzieję, że komuś się przyda ten post i zrozumiecie że do zrobienia fajnego makijażu nie są potrzebne pędzle za grube miliony.
niedziela, 5 lutego 2017
Moja kolekcja pędzli cz.1
Witajcie Kochani!!!
Postanowiłam napisać dla Was post o pedzlach, no bo tak piszę i piszę o tych kosmetykach, gdzieś tam przewijają się kwestia aplikacji ale nic specjalnego. Tak więc w tej pierwszej części opiszę Wam pędzle do aplikacji podkładu, korektora, pudrów sypkich i konturowania. Nie mam ich niewiadomo jakiej kolekcji, więc nie liczcie na kolekcję jak z super studia wizażu 😏
Pamiętajcie jednak, że wszystko co tu piszę to moje własne zdanie i odczucia i nikomu nie narzucam tego jak użytkować pędzle.
Tak więc zacznę od aplikacji podkładu:
I tu mam chyba większości znany pędzel typu flat top od HAKURO H50S, mniejsza wersja H50 i krótszym syntetycznym włosiu. Idealny do bardzo dokładnego nakładania podkładów o płynnej konsystencji oraz kosmetyków mineralnych. Jednak przy najkładaniu podkładów o płynnej konsystencji należy odrobinę zwilżyć włosie, aby pędzel nie "zjadł" za dużo produktu. Bardzo dobrze też się nadaje do nakładania korektora w trudno dostępne miejsca.
Druga rzeczą, zdecydowanie mniej używaną przeze mnie jest gąbeczka BB z Golden Rose. Jakos nie potrafię jej używać, albo wyjdzie mi efekt maski, albo krzywo. Jednak rewelacyjnie sprawdza sie przy nakładania dużej ilości sypkiego pudru pod oczami, gdy makijaż zaczynam od twarz.
Następnie postanowiłam przedstawić Wam pedzel, który można wykorzystać na dwa sposoby.
A więc mowa o HAKURO H77, którego naturalne długie włosie idealnie nadaje się do rozcierania korektora pod oczami oraz zacierania granic między cieniami do powiek. Lubie go używać w obu przypadkach. A i jescze znalazłam zastosowanie przy nakładaniu sypkiego pudru w ciężko dostępnych miejscach. Ale idealnym rozwiązaniem do korektora jest także mój malutki BB, który kupiłam w jakieś malutkiej drogerii. Super się go czyści i jest napawdę dobrej jakości mimo iż zapłaciłam za niego całe 5 zł.
Do różu i bronzera używam skosnych pędzli.
Róż nakładam pędzlem H24 od HAKURO, który wykonany jest z trójkolorowego, syntetycznego włosia, ściętego ukośnie. Jest naprawdę bardzo, bardzo mięciutki, ale jednocześnie włosie jest odpowiednio zbite i sztywne. Natomiast do bronzera wybrałam firmę MAESTRO o numerze 170 i rozmiarze 24. Wykonany także z syntetycznego włosia. Bardzo mięciutki i puszysty, włosie tak jak w przypadku pędzla do różu jest odpowiednio zbite i sztywne. Jedyny minus pędzli tej firmy to strasznie długie trzonki. Przy tym pędzlu nie jest to problemem, ale przy pędzlu do oczu czasami przeszkadza.
Na sam koniec zostawiłam pędzel do pudru sypkiego i puszek. Tak więc jako pierwszy przedstawię Wam puszek od Inglota, niestety nie przepadamy za sobą bo wolę ten czarny. Ale niestety ciężko jest go dostać, a w zasadzie chyba nie jest już dostępny. Ale czasami jednak się przydaję, bo jego zastępca a mój ulubiony, magiczny pędzel do pudru lubi długo schnąć. Zakupiłam go w Rossmannie, za jakieś 15 zł i jest to najlepiej zainwestowane 15 zł w życiu. Uwielbiam go za to, że można go schować w tej metalowej tubce i wrzucic do kosmetyczki, chroniąc pozostałe kosmetyki przed ubrudzeniem.
Tak więc to moja pierwsza część pędzli jakie chciałabym Wam przedstawić. Niedługo dostaniecie drugą porcję. I tak myślę, że niebawem napiszę dla Was posta o pielęgnacji i czyszczeniu pędzli, bo to bardzo ważne. A wiem, że nadal wiele osób ma z tym problem bo twierdzi, że jak używa pędzli tylko dla siebie to nie jest istotne ich czyszczenie...
Postanowiłam napisać dla Was post o pedzlach, no bo tak piszę i piszę o tych kosmetykach, gdzieś tam przewijają się kwestia aplikacji ale nic specjalnego. Tak więc w tej pierwszej części opiszę Wam pędzle do aplikacji podkładu, korektora, pudrów sypkich i konturowania. Nie mam ich niewiadomo jakiej kolekcji, więc nie liczcie na kolekcję jak z super studia wizażu 😏
Pamiętajcie jednak, że wszystko co tu piszę to moje własne zdanie i odczucia i nikomu nie narzucam tego jak użytkować pędzle.
Tak więc zacznę od aplikacji podkładu:
I tu mam chyba większości znany pędzel typu flat top od HAKURO H50S, mniejsza wersja H50 i krótszym syntetycznym włosiu. Idealny do bardzo dokładnego nakładania podkładów o płynnej konsystencji oraz kosmetyków mineralnych. Jednak przy najkładaniu podkładów o płynnej konsystencji należy odrobinę zwilżyć włosie, aby pędzel nie "zjadł" za dużo produktu. Bardzo dobrze też się nadaje do nakładania korektora w trudno dostępne miejsca.
Druga rzeczą, zdecydowanie mniej używaną przeze mnie jest gąbeczka BB z Golden Rose. Jakos nie potrafię jej używać, albo wyjdzie mi efekt maski, albo krzywo. Jednak rewelacyjnie sprawdza sie przy nakładania dużej ilości sypkiego pudru pod oczami, gdy makijaż zaczynam od twarz.
Następnie postanowiłam przedstawić Wam pedzel, który można wykorzystać na dwa sposoby.
A więc mowa o HAKURO H77, którego naturalne długie włosie idealnie nadaje się do rozcierania korektora pod oczami oraz zacierania granic między cieniami do powiek. Lubie go używać w obu przypadkach. A i jescze znalazłam zastosowanie przy nakładaniu sypkiego pudru w ciężko dostępnych miejscach. Ale idealnym rozwiązaniem do korektora jest także mój malutki BB, który kupiłam w jakieś malutkiej drogerii. Super się go czyści i jest napawdę dobrej jakości mimo iż zapłaciłam za niego całe 5 zł.
Do różu i bronzera używam skosnych pędzli.
Róż nakładam pędzlem H24 od HAKURO, który wykonany jest z trójkolorowego, syntetycznego włosia, ściętego ukośnie. Jest naprawdę bardzo, bardzo mięciutki, ale jednocześnie włosie jest odpowiednio zbite i sztywne. Natomiast do bronzera wybrałam firmę MAESTRO o numerze 170 i rozmiarze 24. Wykonany także z syntetycznego włosia. Bardzo mięciutki i puszysty, włosie tak jak w przypadku pędzla do różu jest odpowiednio zbite i sztywne. Jedyny minus pędzli tej firmy to strasznie długie trzonki. Przy tym pędzlu nie jest to problemem, ale przy pędzlu do oczu czasami przeszkadza.
Na sam koniec zostawiłam pędzel do pudru sypkiego i puszek. Tak więc jako pierwszy przedstawię Wam puszek od Inglota, niestety nie przepadamy za sobą bo wolę ten czarny. Ale niestety ciężko jest go dostać, a w zasadzie chyba nie jest już dostępny. Ale czasami jednak się przydaję, bo jego zastępca a mój ulubiony, magiczny pędzel do pudru lubi długo schnąć. Zakupiłam go w Rossmannie, za jakieś 15 zł i jest to najlepiej zainwestowane 15 zł w życiu. Uwielbiam go za to, że można go schować w tej metalowej tubce i wrzucic do kosmetyczki, chroniąc pozostałe kosmetyki przed ubrudzeniem.
Tak więc to moja pierwsza część pędzli jakie chciałabym Wam przedstawić. Niedługo dostaniecie drugą porcję. I tak myślę, że niebawem napiszę dla Was posta o pielęgnacji i czyszczeniu pędzli, bo to bardzo ważne. A wiem, że nadal wiele osób ma z tym problem bo twierdzi, że jak używa pędzli tylko dla siebie to nie jest istotne ich czyszczenie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)